poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Rozdział XV


31 sierpnia 2012 rok
„Każdy jest prze­kona­ny, że je­go śmierć będzie końcem świata. Nie wie­rzy, że będzie to ko­niec tyl­ko i wyłącznie je­go świata...” ~Janusz Leon Wiśniewski
Ile warte jest życie? Rodzimy się gotowi na wiele upokorzeń, na wiele chwil radości. A umieramy wyczerpani do końca, jedni mniej zadowoleni, drudzy bardziej. Przez jakiś okres wiele osób o nas będzie pamiętać, a potem znikniemy z ich życia. Tak samo szybko, jak ze świata. I nie zostawimy po sobie nic. To doprawdy okropne. Nigdy nie widziałam w tym sensu. Gdy dzisiaj patrzyłam jak trumna pani Irmy zjeżdża w dół, pod ziemię miałam ochotę zacząć krzyczeć, że to wszystko to tylko jakiś cholernie suchy żart. Już koniec, dałam się nabrać. Czas skończyć przedstawienie… Niestety. To nie działa w ten sposób. Życie nie jest łatwe i są momenty, że wszystko się wali – w moim życiu właśnie teraz jest ten moment. I nie ważne ile będę krzyczeć, piszczeć i płakać. To nic nie da. Czas wrócić na swoje stare śmieci, jak to się mówi. Zapomnieć o szczęściu, które mnie tu spotkało. Zapomnieć o Brunie, zapomnieć o Doris, zapomnieć o Jacobie. Zapomnieć o wszystkich ludziach, którzy mnie zranili. Ludziach, którzy są takimi tchórzami, że nawet nie odważyli się przyznać do prawdy. Ludziach, którzy przez kilkanaście lat mnie oszukiwali. Czas wrócić do taty, do Corneli, do Emanuela. I nauczyć się żyć tak, jak żyłam kiedyś. Czy mi się podoba ta decyzja? Nie podoba mi się. Niestety, jeszcze bardziej nie podoba mi się świadomość tego, że miałabym tutaj zostać. Gdy przeczytałam maila od Bruna chwilę przed wyjazdem, załamałam się. I  być może za niedługo tutaj wrócę. Ale jeszcze nie teraz… Jeszcze nie jestem gotowa. Wiem, że Bruno nie będzie czekać wiecznie. Ale to jest ten moment kiedy muszę pomyśleć o sobie.


Dziewczyna powoli otworzyła oczy i spojrzała przez szybę. Poczuła się jakby miała deja vu. Piękny, czysty – prawie przeźroczysty – staw otoczony ślicznymi roślinkami. Przy wodzie piękna, czysta plaża, a w oddali zielony las. Kolejną rzeczą, która do niej dotarła to śpiew ptaków. Cudowny, uspokajający i poruszający świergot. Wszystko działo się identycznie jak ponad rok temu, gdy zobaczyła to miejsce po raz pierwszy. Wysiadła z samochodu i uśmiechnęła się do babci.
- Cześć, tęskniłam. – przytuliła się do niej i ponownie poczuła się bezpiecznie.
- My również tęskniliśmy za Tobą. Smutne to miasteczko bez Ciebie.
Ruszyły przed siebie. Tato- ten niebiologiczny tato -  nie chciał tu zostać i obiecał, że wróci po nią za tydzień. A więc miała tydzień na wspomnienia. Dłuuugi tydzień. Weszła do pokoju, który dawniej był tylko jej pokojem i położyła się na łóżku. Rozpakowała torbę i wyjrzała przez okno. Nic się nie zmieniło. Nadal było tutaj wspaniale. Po chwili usłyszała głos mamy dochodzący z dołu, więc zbiegła aby się przywitać. Brzuch pani Christie nabierał coraz bardziej okrągłego kształtu, a mimo wszystko kobieta wyglądała o wiele młodziej niż przed rokiem.
- Wiadomo już czy to dziewczynka czy chłopiec? – zapytała z zapałem.
- Właśnie wracamy od lekarza i… Najprawdopodobniej będzie to dziewczynka.
Super! A więc będę miała i brata przyrodniego, i siostrę przyrodnią. – ucieszyła się dziewczyna.

Usiadła przy brzegu jeziora i wpatrzyła się w wodę. To właśnie w tym miejscu przeżyła swoje najwspanialsze chwile. I to z tym miejscem najgorzej jej się rozstawało, gdy wracała do Paryża.  Usłyszała znajomy głos i odwróciła się, ale po chwili już tego żałowała. A miała taką nadzieję, że uniknie tego spotkania.
- Juliette? – zdziwiony głos Doris.
I nagle jakby wszystko dookoła zamarło. Nawet ptaki ucichły. Wstała i odwróciła się w ich stronę. Oni również się nie zmienili. Jedyne co było inne to… twarz Bruna. Uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do nich. Nie miała pojęcia jak ma się zachować i co mówić. Wyjechała zupełnie bez pożegnania, byli na pewno wściekli.
- Cześć. – powiedziała nieśmiało.
I nagle Doris wybuchła. Podeszła do niej i zaczęła ją okładać pięściami po plecach.
- Ty… Głupia… I… Tchórzliwa… Wariatko… Żadnej… Wiadomości… Przez… Rok… Żadnego listu… Żadnego telefonu… Nic…
- AU! To boli!
- Mnie też zabolało, gdy po tygodniu od pogrzebu dowiedziałam się, że Ciebie już od dawna nie ma w Sant Louis!
- Tak?! Co Ty kurde nie powiesz?! A myślisz, ze mnie nie zabolało jak się dowiedziałam, że oboje wiedzieliście o wszystkim?! Sory, troje. Zapomniałam o Tobie, braciszku!
- A co mieliśmy Ci powiedzieć?!
- Poczułam się jak jakiś niż nieznaczący ufoludek!
- A ja?! Nic, nawet słówkiem nie pisnęłaś że wyjeżdżasz!
- A Ty, że Twój kuzyn to mój brat i że mój ojciec to wcale nie jest mój ojciec. Ani o tym, że moja matka prawie zabiła człowieka! Na dodatek mojego biologicznego ojca! I jeszcze, ze oszukiwała mojego „niebiologicznego” ojca przez 16 lat! Ani o tym, że powiedziała, że ją zgwałcono!
Ponownie nastąpiła cisza, a dziewczyny mierzyły się wzrokiem. Bruno, Jacob i Brigitte stali z boku i obserwowali je – lekko rozbawieni. Jednak już po chwili obie wpadły sobie w ramiona i rozpłakały się.
- Jak ja Cię nienawidzę. – szepnęła Doris.

Tydzień minął szybko, Juliette pozamykała stare sprawy. Pogodziła się ze wszystkimi, zabrała resztę swoich rzeczy i wróciła do Paryża, do swojego prawdziwego życia. Bo mimo wszystko, życie w małym mieście nie jest dla niej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz