piątek, 18 maja 2012

Rozdział III

 Juliette obudziła się i rozejrzała się z roztargnieniem po pokoju. No tak… Nie jest już w Paryżu, jest w Sant Louis. I musi wstawać, żeby pójść do szkoły. Westchnęła głośno i zaczęła wyplątywać się spod kołdry. Nie miała na to ochoty, ale nie miała również wyjścia. Powoli wstała i z przyzwyczajenia spojrzała na telefon, z nadzieją, że być może dostała jakiegoś smsa. Jednak na ekranie najnowszego modelu iPhone’a nie było takiej informacji. Dziewczyna ze złością rzuciła telefon na łóżko i otworzyła szafę. Nie wiedziała jak się ubiera młodzież w tutejszym gimnazjum, więc wybrała ciuchy, w których chodziła do szkoły w Paryżu. Zawiesiła je na ręce i poszła do łazienki, która na szczęście była wolna. Oprócz niej i jej rodziców oraz dziadków, mieszkała tu również siostra jej mamy z prawie dorosłą córką, która była na wczorajszej kolacji ubrana w tak wieśniackie ciuchy, że Juliette nawet nie zwróciła uwagi na jej twarz. Dziewczyna weszła pod prysznic, umyła się, wysuszyła głowę, wyprostowała proste już włosy, spryskała je odżywką i nałożyła codzienny makijaż. Spojrzała w lusterko, wzięła głęboki wdech, poprawiła bluzkę i uśmiechnęła się. Patrzyła na brązowowłosą dziewczynę o pięknych, błękitnych oczach, które przypominały swoją barwą ocean. Miała lekko zadarty nos oraz śliczne, malinowe usta, a także lekko wystające kości policzkowe, które dodawały je uroku. W Paryżu ta twarz była uwielbiana przez niejednego chłopca.

Szła do szkoły i czuła się jakby szła na skazanie. Ludzie dziwnie na nią patrzyli, a ona udawała że tego nie widzi. Miała spuszczoną głowę i zastanawiała się jak ma się zachować na pierwszej lekcji. Gdzie usiąść, czy odezwać się do kogoś. Nie miała pojęcia. Przechodząc przez próg szkoły poczuła mocne ukłucie w żołądku. Rozejrzała się i od razu zrozumiała te spojrzenia przechodniów. Zupełnie tu nie pasowała. Dziewczyny miały spódnice do kolan, białe bluzki z kołnierzykiem oraz marynarki. A ona? Ubrała spódniczkę do połowy ud, koszulkę – co prawda z kołnierzykiem, jednak w czerwonym kolorze oraz kamizelkę. Oprócz tego sportowe podkolanówki i trampki. Ludzie patrzyli na nią dziwnie, ona czuła się skrępowana. Miała ochotę uciec do domu… albo gdzieś gdzie nie ma ludzi. Nie wiedziała nawet gdzie jest klasa, w której odbędzie się jej pierwsza lekcja. I wtedy zobaczyła dziewczynę, w którą wpadła w dzień przyjazdu. To była jedyna osoba, którą tu rozpoznawała. Nie miała wyjścia. Podeszła do niej i chrząknęła.
- Przepraszam, czy mogłabyś mi pomóc znaleźć salę 23? Jak zapewne wiesz, jestem tu nowa i kompletnie się nie orientuję.
Dziewczyna zaśmiała się pod nosem, jakby ją to bardzo rozbawiło i spojrzała na Juliette.
- A jednak potrafisz się po ludzku zachować.
Juliette nie wiedziała co ma odpowiedzieć, a trzeba dodać, że jej się to rzadko zdarza. Dziewczyna, z którą rozmawiała nie wyglądała na chętną do pomocy. Owszem, była miła. Jednak dlaczego miałaby jej pomagać.
- Masz teraz matmę? – zapytała nieznajoma.
- Tak – odbąknęła nieśmiało Juliette.
- Tak się składa, ze ja też koleżanko z klasy. Jestem Doris, Doris Garcon. Chodźmy, bo się spóźnimy.
Juliette spojrzała na nową „koleżankę” ze zdumieniem i lekko się uśmiechnęła. Właśnie w tym momencie postanowiła, że wyjątkowo dla Doris może być miła. Idąc za dziewczyną starała się wtopić w tłum i nie zwracać uwagi na spojrzenia swoich rówieśników. Jednak coraz bardziej ją to denerwowało. Co oni, nie mają własnego życia?! Gdy weszły do klasy, poczuła się jeszcze gorzej. Większość ławek była zajęta, wolne były tylko 3 miejsca. Jedno przy pryszczatej dziewczynie w okropnych okularach i obleśnej fryzurze. Drugie przy biurku nauczyciela. I trzecie… Juliette przez chwilę zabrakło powietrza. Trzecie miejsce znajdowało się koło chłopaka tak bardzo podobnego do mężczyzny, którego zdjęcie znalazła kiedyś w rzeczach mamy… Nie zastanawiając się długo, podeszła do niego.
- Cześć, jestem Juliette i od dzisiaj jestem Twoją nową szkolną koleżanką. – powiedziała ze sztucznym uśmiechem i wyciągnęła do niego rękę.
- Cześć, jestem Jacob, mam dziewczynę i nie potrzebuję nowej szkolnej koleżanki – odpowiedział z równie sztucznym uśmiechem, jednak on nie wyciągnął ręki. Zamiast tego dodał – A poza tym… Wnioskując po Twoim stroju, pomyliłaś szkołę z jakimś paryskim burdelem.
Kilka osób siedzących w pobliżu parsknęło śmiechem, a  Juliette zrobiła się czerwona jak burak. Nikt, nigdy jej tak nie poniżył!
- Jacob, hm. Słodkie imię. Jednak wnioskując po Twojej wypowiedzi, twoja dziewczyna musi być totalną idiotką chodząc z takim prostakiem jak Ty.
Odwróciła się i ruszyła przed siebie. Nie wiedziała jeszcze gdzie chce usiąść, ale nie mogła zostać przy tamtej ławce. Decyzję podjęła w chwili, gdy zobaczyła jak okularnica dłubie w nosie. Ze skrzywioną miną usiadła przy biurku i w tym samym momencie do klasy wszedł nauczyciel. A właściwie to nauczycielka. Nauczycielka wyglądająca jak ropucha! Nie minęło nawet 20 minut jej pobytu w tej szkole, a ona już wiedziała, że większość mieszkańców tej wsi nie ma zupełnie gustu. Lekcja minęła spokojnie, ropucha okazała się dobrym przekazicielem wiedzy, nie mówiła nic na jej temat. Niestety, teraz czekała ją godzina wychowawcza. Przerwę spędziła samotnie pod ścianą. Dwa razy przyłapała Jacoba na tym, że patrzył na nią, jednak jak tylko na niego spojrzała, on od razu odwracał wzrok. Nie rozumiała go. Co takiego mu zrobiła? Gdy weszła do klasy swojej wychowawczyni ucieszyła się, ponieważ każdy miał swoją własną ławkę. Usiadła na samym końcu i zaczęła się modlić, żeby nie musiała wyjść na środek. Niestety, jej modlitwy nie zostały wysłuchane.
- Juliette Bernier. Proszę na środek.
Dziewczyna poprawiła fryzurę, wyprostowała spódniczkę i chwiejnym krokiem wyszła na środek. Podniosła głowę do góry i spojrzała po klasie pewnym spojrzeniem. Kilka osób na nią patrzyło, reszta zajmowała się swoimi sprawami. To dodało jej otuchy, nie musi się niczym przejmować. Dopiero teraz zauważyła, że nie ma w tej klasie żadnego ładnego chłopaka.
- Juliette, czy nikt nie zdążył Cię poinformować jak powinien wyglądać Twój strój szkolny? Tak nie powinna ubierać się dziewczynka ułożona. Masz taką sympatyczną buźkę, co ty z siebie robisz?
- To jest normalny strój – odpowiedziała nieuprzejmym tonem.
- Troszkę grzeczniej proszę.
- Niech pani wybaczy, nie chciałam pani urazić swoim tonem.
- Czy w Twojej paryskiej szkole pozwalali wam się  tak odzywać do siebie nauczyciele?
- Paryż a ta wieś to zupełnie inne światy. Pani tego nigdy nie zrozumie. Bez urazy, ale czy kiedykolwiek widziała pani coś takiego jak pinceta?
Czuła, że przesadziła. Czuła również, że zaraz trafi do dyrektora. Czuła także, że teraz patrzy na nią już cała klasa. I czuła, ze zaraz wybuchnie płaczem.
- W tej chwili do…
- Proszę pani, a może lustereczko? – zażartował ktoś z końca klasy.
Juliette spojrzała w tamta stronę i zamarła. Jacob. Jacob stanął w jej obronie?! O co mu chodzi? Raz ją wyzywa, a raz broni.
- Jacob… Wydawało mi się, że Twoja babcia ma już dość chodzenia do szkoły.
- Powiedziała tak pani? Dziwne, mi mówiła, że dostarcza jej pani niezwykłej rozrywki. Stwierdziła, że nikt nie potrafi jej tak rozbawić, jak pani.
W oczach nauczycielki pojawiła się złość, prawdziwa złość. Juliette miała wrażenie, ze kobieta zaraz wybuchnie. Jednak nic takiego się nie stało.
- Wyjdź z klasy. Oboje wyjdźcie. O waszym zachowaniu poinformuję rodziców na wywiadówce.


- Jejku, dzięki. Nie sądziłam, że…
- To, że się odezwałem, nie znaczy, że to w Twojej obronie. – powiedział Jacob i stanął. – Po prostu jej nienawidzę i każda okazja na obrażenie jej jest dobra. Zapamiętaj. Nic nas nie łączy i nie chcę Cię znać. NIGDY.
I poszedł. Zostawił ją z głową pełną pytań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz