Juliette obudziła się i rozejrzała się z roztargnieniem po pokoju. No
tak… Nie jest już w Paryżu, jest w Sant Louis. I musi wstawać, żeby
pójść do szkoły. Westchnęła głośno i zaczęła wyplątywać się spod kołdry.
Nie miała na to ochoty, ale nie miała również wyjścia. Powoli wstała i z
przyzwyczajenia spojrzała na telefon, z nadzieją, że być może dostała
jakiegoś smsa. Jednak na ekranie najnowszego modelu iPhone’a nie było
takiej informacji. Dziewczyna ze złością rzuciła telefon na łóżko i
otworzyła szafę. Nie wiedziała jak się ubiera młodzież w tutejszym
gimnazjum, więc wybrała ciuchy, w których chodziła do szkoły w Paryżu.
Zawiesiła je na ręce i poszła do łazienki, która na szczęście była
wolna. Oprócz niej i jej rodziców oraz dziadków, mieszkała tu również
siostra jej mamy z prawie dorosłą córką, która była na wczorajszej
kolacji ubrana w tak wieśniackie ciuchy, że Juliette nawet nie zwróciła
uwagi na jej twarz. Dziewczyna weszła pod prysznic, umyła się, wysuszyła
głowę, wyprostowała proste już włosy, spryskała je odżywką i nałożyła
codzienny makijaż. Spojrzała w lusterko, wzięła głęboki wdech, poprawiła
bluzkę i uśmiechnęła się. Patrzyła na brązowowłosą dziewczynę o
pięknych, błękitnych oczach, które przypominały swoją barwą ocean. Miała
lekko zadarty nos oraz śliczne, malinowe usta, a także lekko wystające
kości policzkowe, które dodawały je uroku. W Paryżu ta twarz była
uwielbiana przez niejednego chłopca.
Szła do szkoły i czuła się
jakby szła na skazanie. Ludzie dziwnie na nią patrzyli, a ona udawała że
tego nie widzi. Miała spuszczoną głowę i zastanawiała się jak ma się
zachować na pierwszej lekcji. Gdzie usiąść, czy odezwać się do kogoś.
Nie miała pojęcia. Przechodząc przez próg szkoły poczuła mocne ukłucie w
żołądku. Rozejrzała się i od razu zrozumiała te spojrzenia
przechodniów. Zupełnie tu nie pasowała. Dziewczyny miały spódnice do
kolan, białe bluzki z kołnierzykiem oraz marynarki. A ona? Ubrała
spódniczkę do połowy ud, koszulkę – co prawda z kołnierzykiem, jednak w
czerwonym kolorze oraz kamizelkę. Oprócz tego sportowe podkolanówki i
trampki. Ludzie patrzyli na nią dziwnie, ona czuła się skrępowana. Miała
ochotę uciec do domu… albo gdzieś gdzie nie ma ludzi. Nie wiedziała
nawet gdzie jest klasa, w której odbędzie się jej pierwsza lekcja. I
wtedy zobaczyła dziewczynę, w którą wpadła w dzień przyjazdu. To była
jedyna osoba, którą tu rozpoznawała. Nie miała wyjścia. Podeszła do niej
i chrząknęła.
- Przepraszam, czy mogłabyś mi pomóc znaleźć salę 23? Jak zapewne wiesz, jestem tu nowa i kompletnie się nie orientuję.
Dziewczyna zaśmiała się pod nosem, jakby ją to bardzo rozbawiło i spojrzała na Juliette.
- A jednak potrafisz się po ludzku zachować.
Juliette
nie wiedziała co ma odpowiedzieć, a trzeba dodać, że jej się to rzadko
zdarza. Dziewczyna, z którą rozmawiała nie wyglądała na chętną do
pomocy. Owszem, była miła. Jednak dlaczego miałaby jej pomagać.
- Masz teraz matmę? – zapytała nieznajoma.
- Tak – odbąknęła nieśmiało Juliette.
- Tak się składa, ze ja też koleżanko z klasy. Jestem Doris, Doris Garcon. Chodźmy, bo się spóźnimy.
Juliette
spojrzała na nową „koleżankę” ze zdumieniem i lekko się uśmiechnęła.
Właśnie w tym momencie postanowiła, że wyjątkowo dla Doris może być
miła. Idąc za dziewczyną starała się wtopić w tłum i nie zwracać uwagi
na spojrzenia swoich rówieśników. Jednak coraz bardziej ją to
denerwowało. Co oni, nie mają własnego życia?! Gdy weszły do klasy,
poczuła się jeszcze gorzej. Większość ławek była zajęta, wolne były
tylko 3 miejsca. Jedno przy pryszczatej dziewczynie w okropnych
okularach i obleśnej fryzurze. Drugie przy biurku nauczyciela. I
trzecie… Juliette przez chwilę zabrakło powietrza. Trzecie miejsce
znajdowało się koło chłopaka tak bardzo podobnego do mężczyzny, którego
zdjęcie znalazła kiedyś w rzeczach mamy… Nie zastanawiając się długo,
podeszła do niego.
- Cześć, jestem Juliette i od dzisiaj jestem Twoją
nową szkolną koleżanką. – powiedziała ze sztucznym uśmiechem i
wyciągnęła do niego rękę.
- Cześć, jestem Jacob, mam dziewczynę i nie
potrzebuję nowej szkolnej koleżanki – odpowiedział z równie sztucznym
uśmiechem, jednak on nie wyciągnął ręki. Zamiast tego dodał – A poza
tym… Wnioskując po Twoim stroju, pomyliłaś szkołę z jakimś paryskim
burdelem.
Kilka osób siedzących w pobliżu parsknęło śmiechem, a
Juliette zrobiła się czerwona jak burak. Nikt, nigdy jej tak nie
poniżył!
- Jacob, hm. Słodkie imię. Jednak wnioskując po Twojej
wypowiedzi, twoja dziewczyna musi być totalną idiotką chodząc z takim
prostakiem jak Ty.
Odwróciła się i ruszyła przed siebie. Nie
wiedziała jeszcze gdzie chce usiąść, ale nie mogła zostać przy tamtej
ławce. Decyzję podjęła w chwili, gdy zobaczyła jak okularnica dłubie w
nosie. Ze skrzywioną miną usiadła przy biurku i w tym samym momencie do
klasy wszedł nauczyciel. A właściwie to nauczycielka. Nauczycielka
wyglądająca jak ropucha! Nie minęło nawet 20 minut jej pobytu w tej
szkole, a ona już wiedziała, że większość mieszkańców tej wsi nie ma
zupełnie gustu. Lekcja minęła spokojnie, ropucha okazała się dobrym
przekazicielem wiedzy, nie mówiła nic na jej temat. Niestety, teraz
czekała ją godzina wychowawcza. Przerwę spędziła samotnie pod ścianą.
Dwa razy przyłapała Jacoba na tym, że patrzył na nią, jednak jak tylko
na niego spojrzała, on od razu odwracał wzrok. Nie rozumiała go. Co
takiego mu zrobiła? Gdy weszła do klasy swojej wychowawczyni ucieszyła
się, ponieważ każdy miał swoją własną ławkę. Usiadła na samym końcu i
zaczęła się modlić, żeby nie musiała wyjść na środek. Niestety, jej
modlitwy nie zostały wysłuchane.
- Juliette Bernier. Proszę na środek.
Dziewczyna
poprawiła fryzurę, wyprostowała spódniczkę i chwiejnym krokiem wyszła
na środek. Podniosła głowę do góry i spojrzała po klasie pewnym
spojrzeniem. Kilka osób na nią patrzyło, reszta zajmowała się swoimi
sprawami. To dodało jej otuchy, nie musi się niczym przejmować. Dopiero
teraz zauważyła, że nie ma w tej klasie żadnego ładnego chłopaka.
-
Juliette, czy nikt nie zdążył Cię poinformować jak powinien wyglądać
Twój strój szkolny? Tak nie powinna ubierać się dziewczynka ułożona.
Masz taką sympatyczną buźkę, co ty z siebie robisz?
- To jest normalny strój – odpowiedziała nieuprzejmym tonem.
- Troszkę grzeczniej proszę.
- Niech pani wybaczy, nie chciałam pani urazić swoim tonem.
- Czy w Twojej paryskiej szkole pozwalali wam się tak odzywać do siebie nauczyciele?
-
Paryż a ta wieś to zupełnie inne światy. Pani tego nigdy nie zrozumie.
Bez urazy, ale czy kiedykolwiek widziała pani coś takiego jak pinceta?
Czuła,
że przesadziła. Czuła również, że zaraz trafi do dyrektora. Czuła
także, że teraz patrzy na nią już cała klasa. I czuła, ze zaraz
wybuchnie płaczem.
- W tej chwili do…
- Proszę pani, a może lustereczko? – zażartował ktoś z końca klasy.
Juliette spojrzała w tamta stronę i zamarła. Jacob. Jacob stanął w jej obronie?! O co mu chodzi? Raz ją wyzywa, a raz broni.
- Jacob… Wydawało mi się, że Twoja babcia ma już dość chodzenia do szkoły.
-
Powiedziała tak pani? Dziwne, mi mówiła, że dostarcza jej pani
niezwykłej rozrywki. Stwierdziła, że nikt nie potrafi jej tak rozbawić,
jak pani.
W oczach nauczycielki pojawiła się złość, prawdziwa złość.
Juliette miała wrażenie, ze kobieta zaraz wybuchnie. Jednak nic takiego
się nie stało.
- Wyjdź z klasy. Oboje wyjdźcie. O waszym zachowaniu poinformuję rodziców na wywiadówce.
- Jejku, dzięki. Nie sądziłam, że…
-
To, że się odezwałem, nie znaczy, że to w Twojej obronie. – powiedział
Jacob i stanął. – Po prostu jej nienawidzę i każda okazja na obrażenie
jej jest dobra. Zapamiętaj. Nic nas nie łączy i nie chcę Cię znać.
NIGDY.
I poszedł. Zostawił ją z głową pełną pytań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz