-Wychodzę!
Juliette zamknęła za sobą drzwi, pogłaskała Alfę i wyszła
przez furtkę obrośniętą kwiatkami. Dzisiaj są imieniny jej babci. Po południu
spotka się z połową rodziny, której nigdy dotąd nie widziała. Przyjdzie tez
wielu znajomych babci - w tym tajemnicza pani Irma. Mama Jul od rana, gdy tylko
usiadła w kuchni przy stole, była pod denerwowana. Ręce jej się trzęsły, mówiła
jeszcze mniej niż zazwyczaj, a kiedy juz cos mówiła co chwilę się zacinała.
Dziewczyna była pewna, że dzisiaj rozwiązywanie intrygującej zagadki,
dotyczącej przeszłości mamy, posunie się o kilka dużych kroków naprzód. Weszła
do kwiaciarni i poczuła mocny zapach wielu kwiatów. Gdy była mała jej
największym marzeniem było założenie w przyszłości własnej kwiaciarni w samym
centrum Paryża. Siostra jej niani pracowała właśnie w kwiaciarni, do której
opiekunka często zabierała dziewczynkę - stąd marzenie Juliette. Potem przez
kilka lat rodzice wychowywali ją w taki sposób, aby w przyszłości osiągnęła
sukces - tak jak oni. Zaplanowali jej całą przyszłość. Miała skończyć najlepszą
uczelnię w kraju, Ecole Nationale d'Administration, i dostać się do elity
politycznej kraju. Jej mąż miał być zdolnym adwokatem, który wygrywa każdą
rozprawę, pochodzącym oczywiście z bardzo wpływowej rodziny. A teraz, gdy już
wie, ze sukces nie koniecznie musi trwać wiecznie i zaczęła żyć tak jak chce,
jej marzenie powróciło.
- Widzę, że zapach tych wszystkich kwiatów zaczarował Cię do
reszty. - zaśmiała sie ekspedientka, wyrywając Juliette z zamyślenia.
- Taak, to jest magiczne. - odpowiedziała wracając do świata
rzeczywistego. - Uwielbiam zapach kwiatów od dziecka. Poproszę kilka tulipanów.
- W jaki kolorze?
- Kilka żółtych i kilka fioletowych.
Pani ze sklepu zaczęła szykować bukiet, a Jul chodziła przy
wazonach, oglądając śliczne i kolorowe rośliny. Po chwili kwiaty były gotowe,
dziewczyna zapłaciła, podziękowała i już naciskała klamkę, aby wyjść z
kwiaciarni, gdy ekspedientka powiedziała:
- Potrzebujemy z mężem jednej pary zdolnych rąk do pracy w
tym miejscu. Oboje już jesteśmy starzy. Nie mamy już siły siedzieć tutaj całymi
dniami. Potrzebujemy odpoczynku.
- Czy pomóc pani kogoś znaleźć? – zapytała niepewnie
Juliette, nie do końca rozumiejąc czego wymaga od niej kobieta.
- Och, nie. Nie, ja już znalazłam. Tylko wybór należy do
Ciebie. Widzę zapał w Twoich oczach. Nam byłoby lżej, Ty byś sobie zarobiła. To
jak?
Rodzice – zwłaszcza mama – Juliette nie było zadowoleni
pomysłem córki, żeby ta pracowała. Jeszcze na dodatek w tak próżnym miejscu!
Gdyby nie to, że babcia stwierdziła, iż potrzebuje pomocy w kuchni, rozwinęłaby
się zapewne niezła afera. A teraz wszyscy siedzieli już gotowi, stół był
naszykowany i czekali na gości.
- Mamo, czy zaprosiłaś Irmę? – zapytała pan Christie jak
zwykle siedząc takiej pozycji, jakby
połknęła kij lub linijkę.
- Owszem, zapraszam ją co rok. – odpowiedziała wesoło pani
Rose.
- Mam nadzieję, że nie będzie żadnych niemiłych sytuacji.
- To wszystko zależy od tego co chcesz ukryć.
Tato Juliette, pan Basile, wyprostował się i zmarszczył
czoło. Dziewczyna czuła się jakby tylko ona była tutaj niedoinformowana. Nawet
ciocia z kuzynką miały jakieś niewyraźne miny.
- Czy ktoś…? – zaczęła, jednak resztę jej zdania zagłuszył
dzwonek do drzwi.
„jaka ty piękna”, „Jaka Ty mądra”, „Taka grzeczna
dziewczynka”, „Jaka ona skromna”, „Oczy to masz chyba po mamusi” – Juliette właśnie
dlatego nienawidziła spotkań rodzinnych. Gdyby nie to, byłoby całkiem milo.
- A gdzie mieszka twoja rodzina, Conradzie? – spytała kobieta
o wydętych Utach, piegach na całej twarzy i okropnych, pomarańczowych włosach.
Atmosfera w pokoju momentalnie się zmieniła. Pani Irma z
trzaskiem odłożyła widelec na talerz, babcia zakrztusiła się piciem, mama
wyprostowała się jeszcze bardziej(o ile to w ogóle możliwe), a tato ze złością
i niepokojem spojrzał na panią Christine.
- Annabelle, coś Ci się chyba pomyliło. – mama zaśmiała się nerwowo.
– Mój mąż, a ojciec Juliette, nazywa się Basile, nie Conrad.
- Jak to nie? To co z Conradem? Z tego co pamiętam, to wyjeżdżając
stąd byłaś w…
- Annabelle. Skoro Christie mówi, że Basile to Basile, to
znaczy że to nie jest Conrad. Odkąd stąd
wyjechała, minęło 16 lat odkąd Christie się stąd wyprowadziła, pewnie Ci się
imiona poplątały.
Ciotka Juliette rozejrzała się po wszystkich, na jej twarzy
pojawił się ironiczny uśmiech.
- Ahh. No tak. Rzeczywiście. Miałam kolegę Conrada. To
wszystko dlatego.
Pani Irma chrząknęła i popatrzyła ze złością na babcię. Po
chwili stwierdziła, że zapomniała zamknąć okna w domu, a zbliża się burza – i wyszła.
Juliette siedziała w pokoju Bruna i zastanawiała się nad
tym, co dzisiaj usłyszała. Conrad – kto to mógł być.
- Myślisz, że to też był jakiś chłopak mojej mamy?
- Nie mam pojęcia. Ale przecież ciotka powiedziała, że miała takiego kolegę.
- Nie mam pojęcia. Ale przecież ciotka powiedziała, że miała takiego kolegę.
Dziewczyna spojrzała na chłopaka i podeszła do niego.
Przytuliła go i od razu poczuła się lepiej.
- Myślę, że muszę porozmawiać z panią Irmą. – dodała,
odsuwając się od niego. – I to jak najszybciej, nie wierzę, ze nie zamknęła
okna.
Bruno już miał ją zatrzymać, ale Jul wybiegła jak opętana.
Nie zdążył jej nawet dogonić, a ona już była za furtką. Zmartwiony, wszedł do
kuchni i wziął jabłko.
- Co się stało? Pokłóciliście się? Znowu Ci coś zrobiła? –
zapytała Doris siedząca na parapecie i czytająca książkę.
- Nie, po prostu… Ona się niedługo domyśli wszystkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz